zgadnąć, że małżeństwo twoje z Albertyna byłoby marzeniem jej ciotki. Sądzę, iż prawdziwym powodem jest to, że ty jesteś im wszystkim bardzo sympatyczny. Bądź co bądź, zbytek jakim wedle ich mniemania mógłbyś ją otoczyć, stosunki nasze które mniej lub więcej znają, również, sądzę, grają w tem rolę, mimo iż drugorzędną. Nie wspominałabym ci o tem, bo mnie na tem nie zależy; ale ponieważ wyobrażam sobie, że będą z tobą o tem mówili, wolałam cię uprzedzić.
— A tobie, mamo, jak ona się wydaje? — spytałem.
— Cóż ja, przecie nie ja mam się z nią żenić. To pewna, że mógłbyś zrobić tysiąc razy lepszą partję. Ale sądzę, że babcia nie byłaby lubiła żeby wpływać na ciebie. W tej chwili nie mogę ci powiedzieć jak mi się wydaje Albertyna; wcale mi się nie wydaje. Powiem ci jak pani de Sévigné: „Ma swoje przymioty, przynajmniej tak sądzę. Ale na razie mogę ją chwalić jedynie negatywnie. Nie jest taka a taka, nie ma akcentu z Rennes. Z czasem powiem może: jest taka a taka. I zawsze będzie mi dobra, jeżeli tobie da szczęście“.
Ale same słowa matki, składające w moje ręce decyzję o mojem szczęściu, pogrążyły mnie w tym stanie wahania, w jakiem znalazłem się niegdyś, kiedy mi ojciec pozwolił iść na Fedrę, a zwłaszcza zostać literatem, i kiedym uczuł nagle zbyt
Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/221
Ta strona została przepisana.
217