Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/233

Ta strona została przepisana.

śladownictwa i brak odwagi rządzą skupieniami towarzyskiemi tak jak tłumami. I wszyscy śmieją się z kogoś, kto jest przedmiotem kpin, choćby go mieli podziwiać w dziesięć lat później w kole gdzie jest przedmiotem podziwu. W taki sam sposób lud wypędza lub wita okrzykami królów.
— No, to nie jego wina — rzekła pani Verdurin.
— I nie moja; nie chodzi się na obiady, kiedy się już nie umie mówić.
— Byłem na Chercheuse d’esprit Favarta.
— Co! to Chercheuse d’esprit nazywa pan Chercheuse? A! to wspaniałe, mógłbym sto lat myśleć i nie wpadłbym na to — wykrzyknął Verdurin, który, w innym wypadku, byłby z miejsca uznał że ktoś nie jest kulturalny, że „nie chwyta“, usłyszawszy że ów ktoś wymawia pełny tytuł niektórych dzieł. Naprzykład trzeba było mówić Chory, albo Mieszczanin, i ktoś ktoby dodał „z urojenia“, albo „szlachcicem“, dowiódł by że „nie należy do cechu“, tak samo jak w salonie ktoś dowodzi że nie jest człowiekiem z towarzystwa, mówiąc Montesquiou-Fezensac, zamiast Montesquiou[1].

— Ależ w tem nie ma nic osobliwego — rzekł Saniette zdyszany z emocji ale uśmiechnięty, mimo iż

  1. Hr Robert de Montesquiou, do którego często spotyka się aluzje w tym utworze, był wieloletnim przyjacielem Prousta i mistrzem Jego młodości.
229