u licha, może pan go znać?“ o tyle wzamian podziwiać traf, który mógł zetknąć pana de Charlus z hrabiną Molé, jest mniej więcej tem samem, co dziwić się, że ktoś rozumie sens słowa kościół lub las. Co więcej, nawet gdyby taka znajomość nie wypływała całkiem naturalnie z praw świata, nawet gdyby była przypadkowa, cóż byłoby dziwnego, że pani Verdurin nie wie o tem, skoro widziała barona pierwszy raz, a stosunki jego z panią Molé nie były zgoła jedyny rzeczą, której o nim nie wiedziała, bo, ściśle mówiąc, nie wiedziała o nim nic).
— Kto to grał tę Chercheuse d’esprit, mój drogi Saniette? — spytał Verdurin.
Mimo iż czując że burza minęła, ex-archiwista wahał się z odpowiedzią.
— Ale bo też — rzekła pani Verdurin — ty go onieśmielasz; kpisz sobie ze wszystkiego co powie, a potem chcesz, żeby odpowiadał! No Saniette, powiedz pan kto to grał, dostanie pan galantyny do papierka — rzekła pani Verdurin, robiąc złośliwą aluzję do ruiny, w jaką Saniette popadł samochcąc, ratując jednego z przyjaciół.
— Przypominam sobie tylko, że Samary grała Zerbinę.
— Zerbinę? Co to takiego! — wrzasnął pan Verdurin tak jakby się paliło.
— To emploi starego repertuaru, styl kapitana
Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/236
Ta strona została przepisana.
232