Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/11

Ta strona została przepisana.

została pokratkowana w dwadzieścia podwójnych krzyżyków z gronostajowem skrzydłem po prawej.
— Masz kiedyś chciała — szepnęła z cicha pani de Cambremer.
— Moja prababka była z domu d’Arrachepel albo de Rachepel, jak pani woli, bo istnieją oba nazwiska w starych dokumentach — ciągnął p. de Cambremer, czerwieniąc się żywo, bo dopiero wówczas powziął myśl, którą przypisała mu żona, i zląkł się, aby pani Verdurin nie wzięła do siebie słów, które bynajmniej w nią nie godziły. — Historja twierdzi, że w jedenastym wieku pierwszy Arrachepel, Macé, zwany Pelvilain, objawił przy obleganiu miast szczególną zręczność w wyrywaniu pali. Stąd przydomek Arrachepel, pod jakim go uszlachcono, oraz pale, które tu pani widzi, przetrwałe przez wieki w herbie. Chodzi o ostrokoły, które, dla umocnienia fortyfikacyj, wsadzano, wtykano (przepraszam za wyrażenie) w ziemię, spajając je z sobą. Dobrze je pani nazwała: tyczki; w każdym razie nie miały nic wspólnego z pływającemi kijami dobrego Lafontaine’a. Bo wierzono, że one czynią miejsce niezdobytem. Oczywiście, to budzi uśmiech wobec dzisiejszej artylerji. Ale trzeba pamiętać, że chodzi o wiek jedenasty.
— Tak, to nie grzeszy aktualnością — rzekła pani Verdurin — ale ta wieżyczka ma charakter.

7