Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/117

Ta strona została przepisana.

się jej można spodziewać u mieszczan; czy że wielcy panowie nie gardzą robotnikami jak mieszczanie, czy że są chętnie grzeczni wobec każdego, jak ładne kobiety rade są darzyć wszystkich uśmiechem, w poczuciu że zawsze będzie przyjęty z radością. Ten mój obyczaj, aby osoby z ludu traktować narówni z osobami ze świata, o ile spotykał się z uznaniem światowców, o tyle nie mogę powiedzieć, aby zawsze przypadł do smaku matce. Nie znaczy to, aby, biorąc po ludzku, robiła kiedy różnicę między ludźmi. Jeżeli kiedy Franciszka miała zgryzotę lub była cierpiąca, mama pielęgnowała ją i pocieszała tak samo czule, z takiem samem poświęceniem, co najlepszą przyjaciółkę. Ale matka zanadto była córką mego dziadka, aby nie uznawać kast. „Ludzie z Combray“ mogli mieć serce, wrażliwość, mogli sobie przyswoić piękne teorje równości; ale kiedy któryś służący pozwolił sobie odezwać się do mnie przez „vous“, emancypując się nieznacznie z mówienia w trzeciej osobie, matka przyjmowała uzurpację z tem samem niezadowoleniem, jakie wybucha w Pamiętnikach Saint-Simona za każdym razem kiedy magnat jakiś, nie mający do tego prawa, uzurpuje sobie tytuł Altesse w urzędowym akcie, lub nie oddaje diukom tego co im powinien a od czego stopniowo się zwalnia. Istniał „duch Combray“, tak uparty, że trzeba będzie wieków dobroci (do-

113