Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/123

Ta strona została przepisana.

si, aby wzięła kogoś ze służby, naprzykład Howslera, zaniesie moje skrzypce.
— Sądzę, że inny lepiej by się nadał — rzekłem. — Howsler usługuje do obiadu.
Wyraz gniewu przebiegł twarz Morela.
— Ale nie, nie mam ochoty powierzać skrzypiec byle komu.
Zrozumiałem później rację tego wyboru. Howsler był ukochanym bratem młodego stangreta i gdyby został w domu, mógłby mu pospieszyć z pomocą. W czasie przechadzki, Morel rzekł cicho, tak aby starszy Howsler nie mógł nas usłyszeć:
— To bardzo poczciwy chłopak. Zresztą brat jego również jest poczciwy. Gdyby nie miał tego fatalnego nałogu picia...
— Jakto, picia? — rzekła pani Verdurin, blednąc na myśl, że ma stangreta który pija.
— Pani tego nie zauważyła? Zawsze sobie powtarzam, że to cud, że jemu się nie zdarzył wypadek w czasie gdy z panią jedzie...
— Ależ on jeździ i z innymi?
— Niech się pani spyta, ile on razy wywrócił; twarz ma dziś całą posiniaczoną. Nie wiem, jakim cudem się nie zabił; połamał dyszel.
— Nie widziałam go dzisiaj — rzekła pani Verdurin, drżąc na samą myśl tego, co się jej mogło przytrafić — martwi mnie pan.
Chciała skrócić przechadzkę, aby wracać do do-

119