Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/182

Ta strona została przepisana.

o tem ani słowa. Ostatecznie, mam to gdzieś, niech się ten stary pluch da wypaproszyć, skoro ma ochotę. Ale wie pan, to mnie intryguje: otworzę ten list. Powie mu pan, że mi go pan zostawił na wszelki wypadek, w razie gdybym wrócił do domu.
Podczas gdy Morel mówił, patrzałem ze zdumieniem na cudowne książki — dar pana de Charlus — walające się po pokoju. Skrzypek nie chciał przyjąć książek, które miały napis: „Należę do barona etc....“; dewiza ta zdawała mu się obrażająca dla niego jako znak przynależności; zaczem baron, z sentymentalną pomysłowością, w której lubuje się nieszczęśliwa miłość, zastąpił te godła innemi, odziedziczonemi po przodkach, ale zamówionemi u introligatora w duchu melancholijnej przyjaźni. Czasami były krótkie i ufne, jak Spes mea albo Expectata non eludet. Czasem tylko zrezygnowane, jak „Zaczekam“. Niektóre frywolne, jak „Mesmes plaisir du mestre“, lub doradzające czystość, jak ta zapożyczona od rodziny Simiane, usiana błękitnemi wieżami i kwiatami lilji i odarta ze swego sensu: Sustendant lilia turres. Inna wreszcie, zrozpaczona i dająca schadzkę w niebie temu, który go nie chciał na ziemi: Manet ultima coelo. W innej, znajdując nazbyt zielonem grono którego nie mógł dosięgnąć, udając że się nie ubiega o to czego nie otrzymał, p. de

178