Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/210

Ta strona została przepisana.

go pytał, co jest wyryte na jego pierścionku, odpowiedział ze skromnym uśmiechem: „Gałązka wina“ i dodał jakby smakując: — Nasz herb to gałązka wina — symboliczna, skoro nazywam się Verjus[1] — z łodygą i zielonym liściem.“ Ale sądzę, że doznałby zawodu, gdybym go w Balbec poczęstował tylko sokiem z niedojrzałych winogron. Lubił najlepsze wina, których był pierwszorzędnym znawcą. Toteż, kiedym go zapraszał na obiad do Balbec, hrabia układał menu z wyrafinowaną sztuką, ale jadł trochę za dużo, a zwłaszcza pił, każąc grzać wina którym się to należy, mrozić te które wymagają lodu. Przed obiadem i po obiedzie wymieniał datę lub numer porto lub koniaku których sobie życzył, tak jak byłby cytował datę stworzenia jakiegoś margrabstwa, jemu jednemu znaną z całą ścisłością.

Ponieważ byłem ulubionym klientem Aimégo, uszczęśliwiony był, że wydaję te specjalne obiadki i krzyczał na garsonów: „Prędko, najkryjcie stół 25“; mówił nawet nie „nakryjcie“, ale „nakryjcie mi“, tak jakby to było dla niego. A że gwara metrdotelów jest nie zupełnie ta sama co język kelnerów, starszych kelnerów, pikolów, w chwili gdym prosił o rachunek, Aimé mówił garsonowi, który nas obsługiwał, z kilkakrotnie powtarzanym

  1. Verjus, sok z niedojrzałych winogron.
206