Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/236

Ta strona została przepisana.

był z babką) obłaskawiły się, utraciły swoją osobliwość w dni gdy Brichot, na prośbę Albertyny, wytłumaczył nam dokładnie ich etymologie. Uroczy wydał mi się ów „kwiat“ — fleur — który kończył niektóre nazwiska, jak Fiquefleur, Honfleur, Flers, Bartfleur, Hartfleur, etc., a zabawny „wół“ boeuf — znajdujący się w zakończeniu Bricqueboeuf. Ale kwiat zniknął, a także i wół, odkąd Brichot (a powiedział to już pierwszego dnia w pociągu) pouczył nas że fleur znaczy port (jak fiord), a boeuf — normadzkie budh — chatę. Ponieważ profesor zacytował mi kilka przykładów, to co mi się wprzód zdało poszczególne, uogólniało się; Bricqueboeuf spotykało się z Elboeuf, i nawet w nazwie napozór równie indywidualnej jak miejscowość (np. nazwa Pennedepie), gdzie osobliwości najmniej podobne do racjonalnego wytłumaczenia zdawały się stopione od niepamiętnych czasów w wyraz pospolity, soczysty i stwardniały nakształt normandzkiego sera, z rozpaczą odnalazłem gallickie pen, oznaczające górę i znajdujące się równie dobrze w Pennemarck jak w Apeninach.
Ponieważ za każdym przystankiem czułem, że czekają nas przyjacielskie uściski rąk (o ile nie wizyty), powiadałem do Albertyny:
— Pytaj prędko Brichota o nazwy, które chcia-

232