— Jak pan powiada? — spytał Morel, który, nie zrozumiawszy absolutnie nic ze słów barona, bał się stracić jakąś pożyteczną informację, jak naprzykład zaproszenie na śniadanie. Ponieważ p. de Charlus nie raczył uznać tego „jak pan powiada?“ za pytanie, Morel, nie otrzymawszy odpowiedzi, uważał za właściwe odmienić rozmowę i dać jej charakter zmysłowy:
— Och, niech pan patrzy na tę blondaskę, sprzedającą kwiaty których pan nie lubi; to dziewczę ma z pewnością jakąś młodą przyjaciółkę. A ta stara, która je obiad w głębi, także.
— Ale skąd ty wiesz to wszystko? — spytał p.
de Charlus, oczarowany wszechwiedzą Morela.
— Och, w sekundę zgaduję takie rzeczy. Gdybyśmy się tak przeszli we dwójkę w tłumie, zobaczyłby pan, że nie pomyliłbym się ani dwóch razy.
I ktoby w tej chwili widział Morela i jego dziewczęcą minkę w pełni męskiej piękności, zrozumiałby nieokreśloną wymowę, która sygnalizowała go pewnym kobietom, tak jak te kobiety jemu. Miał ochotę wyparować Jupiena, w mglistej ochocie pomnożenia swojego „fixe“ sumami, które, jak przypuszczał, ex-krawiec wyciągał z barona.
— Na żygolakach znam się jeszcze lepiej, oszczędził bym panu wszelkich pomyłek. Niedługo będzie jarmark w Balbec, znaleźlibyśmy to i owo. A
Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/85
Ta strona została przepisana.
81