łem), ale jakaś istota mająca nademną większą władzę od istoty kochanej, przeniosła się we mnie, tak despotyczna że czasem kazała zmilknąć moim zazdrosnym podejrzeniom lub bodaj wzbraniała mi sprawdzić w jakim stopniu są usprawiedliwione; a istotą tą była ciocia Leonja. I nietylko stawałem się przesadnie podobny do ojca, tak dalece, że nie poprzestawałem jak on na sprawdzaniu barometru, ale sam się stawałem żywym barometrem; nietylko ciocia Leonja zmuszała mnie do obserwowania pogody z pokoju lub nawet z łóżka; oto teraz mówiłem do Albertyny czasem jak dziecko jakiem byłem w Combray mówiąc do matki, to znów tak jak mówiła do mnie babka.
Kiedyśmy przekroczyli pewien wiek, dusza dziecka którem byliśmy niegdyś i dusza zmarłych z których się wiedziemy, rzucają nam garściami swoje bogactwa i swoje złe uroki, pragnąc mieć udział w naszych nowych uczuciach, w które, zacierając dawny obraz, przetapiamy wszystko tamto. I tak, cała moja przeszłość od najdawniejszych łat, i poprzez owe lata przeszłość rodziców, wlewały w moją nieczystą miłość do Albertyny słodycz synowskiej i macierzyńskiej zarazem czułości. Począwszy od pewnej godziny, przeznaczone nam jest przyjmować wszystkich naszych krewnych, przybyłych z tak daleka i skupionych dokoła nas.
Zanim mnie Albertyna usłuchała i pozwoliła mi zdjąć sobie trzewiki, rozchyliłem jej koszulę.
Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/118
Ta strona została przepisana.