Ale Albertyna darowała mi rzymską sałatę, bylem jej przyrzekł kupić za kilka dni produkt handlarki wykrzykującej: „Piękne szparagi arżantejskie, piękne szparagi“. Tajemniczy głos, po którym spodziewałoby się dziwniejszych propozycyj, poddawał: „Beczki pobijać, beczki pobijać!“ Trzeba było się pogodzić z faktem, że chodzi tylko o beczki, bo ten wyraz był prawie całkowicie pokryty krzykiem: „Szyby, szkla-a-rz, szyby stłuczone, do szklarza, szkla-a-rza“ — rozziew gregorjański mniej mi jednak przypominający liturgję niż wołanie szmaciarza, bezwiednie powtarzającego owo nagłe zmącenie melodji pośród modlitwy, dość częste w rytuale kościelnym: Praeceptis salutaribus moniti et divina institutione formati audemus dicere[1] — powiada ksiądz, zrywając żywo dicere. Bez obrazy — jak w średnowieczu lud wprost na posadzce kościoła odgrywał farsy i soties — owo dicere przywodził na myśl szmaciarz, kiedy skandując wyrazy, wyrzekł ostatnią sylabę z przyspieszeniem godnem akcentu uświęconego przez wielkiego papieża z VII wieku: „Szmaty, żelastwo na sprzedaż“ (wszystko to psalmodjowane powoli, zarówno jak sylaby które następują, gdy dwie ostatnie kończyły się żywiej niż dicere), „królicze skórki“. — „Walencje, piękne Walencje, świeże pomarańcze“. Nawet skromne pory: „Piękne pory, kupujcie“; cebule: „osiem su wianuszek, cebule, cebule“, rozpryskiwały się o moje uszy niby echo
- ↑ (łac.) Wezwani zbawiennym nakazem i oświeceni pouczeniem Bożym ośmielamy się mówić.