Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/249

Ta strona została przepisana.

z akcentem którego u niego nie znałem. Ten chłopski, zazwyczaj powściągany akcent był bardzo dziwny. Słowa były nie mniej dziwne, błędne z punktu widzenia francuzczyzny, ale Morel wszystko znał niedokładnie. „Wyjdziesz ty stąd, ździro zatracena, ździro zatracona, ździro zatracena“, powtarzał biednej dziewczynie, która z pewnością z początku nie rozumiała co on mówi, a potem, drżąca i dumna, stała przed nim bez ruchu. „Mówiłem ci żebyś szła stąd, ździro zatracena, ździro zatracena! sprowadź tu wuja, żebym mu powiedział, kto ty jesteś, k... o jedna“. Właśnie w tej chwili rozległ się w dziedzińcu głos Jupiena, który wracał, rozmawiając z jednym z przyjaciół; że zaś wiedziałem iż Morel jest wielki tchórz, uważałem za zbyteczne łączyć swoje siły z siłami Jupiena i jego przyjaciela, którzy za chwilę mieli się znaleźć w sklepie. Wróciłem, aby uniknąć spotkania się z Morelem, który mimo iż rzekomo tak pragnął aby sprowadzono Jupiena (prawdopodobnie chcąc nastraszyć i opanować młodą dziewczynę szantażem, nie opartym może na niczem), czem prędzej wyszedł, skoro go usłyszał w dziedzińcu. Takie powtórzone słowa nie oddają niczego, nie wytłumaczyłyby bicia serca, z jakiem wracałem. Owe sceny, których jesteśmy świadkami w życiu, znajdują nieobliczalny element siły w tem, co wojskowi nazywają w ofensywie „korzyściami zaskoczenia“. Mimo iż odczuwałem taki spokój na myśl że Al-