nych do jakichś cnót, do delikatności, grzeczności, ani niema racji, aby artysta czuł się zobowiązany rozpoczynać dwadzieścia razy jedno dzieło, którego sukces mało będzie obchodził jego ciało toczone przez robaki — jak ten fragment żółtej ściany, który namalował z takim kunsztem i wyrafinowaniem artysta na zawsze nieznany, dość na niepewne określony nazwiskiem Ver Meer. Wszystkie te zobowiązania, nie mające sankcji w życiu obecnym, zdają się należeć do odmiennego świata, opartego na dobroci, na względach moralnych, na poświęceniu; świata całkowicie odmiennego niż nasz; świata który opuszczamy aby się urodzić na tej ziemi, zanim może wrócimy tam, aby żyć wedle owych nieznanych praw, którym byliśmy posłuszni bo nosiliśmy je w sobie, nie wiedząc kto w nas zakreślił te prawa, do których wszelka głęboka praca inteligencji nas zbliża, a które są niewidzialne jedynie — a i to pytanie! — głupcom. Tak, iż myśl, że Bergotte nie umarł na zawsze, nie jest pozbawiona prawdopodobieństwa.
Pogrzebano go, ale przez całą noc żałobną, w oświetlonych witrynach, książki jego, ułożone po trzy, czuwały jak anioły z rozpostartemi skrzydłami i zdawały się symbolem zmartwychwstania tego, którego już nie było.
Dowiedziałem się, jak już wspomniałem, tego dnia, że Bergotte umarł. I podziwiałem nieścisłość
Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/286
Ta strona została przepisana.