Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/293

Ta strona została przepisana.

go rozpaczliwego wzmożenia miłości, do którego wzbija ją zazdrość, ale przestając nagle cierpieć, szczęśliwy, rozczulony, czując owo odprężenie jakiego doznajemy po burzy, kiedy spadł deszcz i kiedy ledwo czujemy pod wielkiemi kasztanami krople zrzadka ściekające z liści i już zabarwione słońcem, nie wie jak wyrazić wdzięczność tej co go uleczyła. Albertyna wiedziała, że ja lubię nagradzać jej czułość, i to tłumaczyłoby może, że, aby się usprawiedliwić, improwizowała wyznania równie naturalne jak jej opowiadania, nie budzące we mnie wątpliwości. Jednem z nich było spotkanie Bergotte’a, wówczas gdy już nie żył. Dotąd znałem jedynie te kłamstwa Albertyny, które naprzykład w Balbec demaskowała Franciszka a które pominąłem tutaj, mimo że mi były tak bolesne: „Ano nie chciała przyjść i powiedziała: Czy nie mogłaby pani Franciszka powiedzieć panu, że mnie pani Franciszka nie zastała, niby że wyszłam?“ Ale „niżsi“, którzy nas kochają tak jak Franciszka mnie kochała, znajdują przyjemność w tem aby ranić naszą miłość własną.