Po obiedzie powiedziałem Albertynie, iż chcę skorzystać z tego żem wstał, aby odwiedzić przyjaciół: panią de Villeparisis, panią de Guermantes, Cambremerów, nie wiem kogo jeszcze, tych których zastanę w domu. Zamilczałem jedynie nazwisko tych, do których zamierzałem iść naprawdę: państwa Verdurin. Spytałem, czy nie poszłaby ze mną. Odpowiedziała, że nie ma sukni. „Przytem jestem tak brzydko uczesana! Czy tobie zależy na tem, abym się nadal tak czesała?“ I żegnając się ze mną, podała mi rękę z owem nagłem wyciągnięciem ramienia, ściągnięciem łopatek, jak to robiła niegdyś na plaży w Balbec, nigdy zaś od tego czasu. Ten zapomniany ruch zmienił jej ciało w ciało dawnej Albertyny, która mnie ledwie znała. Przywrócił Albertynie, ceremonjalnej pod formą swobody, jej pierwotną nowość, nieznaność, nawet jej ramę. Ujrzałem morze poza tą dziewczyną, która nigdy nie żegnała się ze mną w ten sposób od czasu jak nie byliśmy już nad morzem. „Ciotka uważa,
Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/294
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ DRUGI
Verdurinowie zrywają z panem de Charlus.