Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/322

Ta strona została przepisana.

wanie się, które skrzypek uznał za ważne, mimo że było w gruncie nieznaczące. Bo Morel był równie tchórzliwy jak próżny, i wypierał się pana de Charlus równie chętnie jak chętnie się w niego stroił.
— Niech sobie pan wyobrazi, ja nie mam pojęcia co on robi!
O ile rozmowy dwojga osób które żyją z sobą są pełne kłamstwa, niemniej naturalnie rodzi się kłamstwo w rozmowach kogoś trzeciego z kochankiem na temat kochanej przezeń osoby, bez względu na jej płeć.
— Czy dawno go pan widział? — spytałem pana de Charlus, aby okazać równocześnie że się nie boję z nim mówić o Morelu i że nie przypuszczam aby z nim żył całkowicie.
— Zaszedł do mnie przypadkiem na pięć minut dziś rano, gdy jeszcze spałem; usiadł na mojem łóżku tak jakby mnie chciał zgwałcić.
Natychmiast powziąłem myśl, że p. de Charlus widział się z Morelem przed godziną, bo kiedy spytać kobietę kiedy widziała mężczyznę, o którym wiemy że jest jej kochankiem — i co do którego ona sama może przypuszcza, że świat widzi w nim jej kochanka — wówczas, jeżeli jadła z nim dopiero co podwieczorek, kobieta ta odpowiada: „Widziałam go na chwilę, przed śniadaniem“. Pomiędzy temi dwoma faktami zachodzi tylko ta