naprawdę widział wieczorem. Bądź co bądź, powiedzmy ogólniej, p. de Charlus, mimo pogorszenia jego choroby, popychającej go ustawicznie do odsłaniania, insynuowania, czasem poprostu zmyślania kompromitujących szczegółów, starał się w tym okresie życia twierdzić, że Charlie nie jest z tego gatunku ludzi co on sam i że łączy ich tylko przyjaźń. Mimo że to była może prawda, nie przeszkadzało to, że baron popadał czasami w sprzeczność (naprzykład co do godziny, o której widział Morela), czy że zapomniał prawdy, czy że kłamał aby się pochwalić, albo przez sentymentalizm, albo bawiąc się tem że zmyli interlokutora. „Pan wie, że on jest dla mnie — ciągnął baron — sympatycznym młodym koleżką, do którego jestem bardzo przywiązany, tak jak jestem pewny (czy dlatego że wątpił o tem, lubił powtarzać że jest tego pewny?) że on jest bardzo przywiązany do mnie; ale nie ma między nami nic więcej, rozumie pan ani tycio — mówił baron, równie naturalnie co gdyby mówił o kobiecie. Tak, przyszedł dziś rano wyciągać mnie z łóżka. A przecie wie, że ja nie cierpię, żeby mnie widziano w łóżku. Pan nie? Och! to jest okropne tak kogoś zaskoczyć, człowiek jest wtedy taki brzydki... Wiem, że nie mam dwudziestu pięciu lat i nie pozuję na dziewicę, ale i tak człowiek ma swoją kokieterję.
Możebne jest, iż baron był szczery, nazywając Morela dobrym koleżką i że mówił prawdę bar-
Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/324
Ta strona została przepisana.