Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/41

Ta strona została przepisana.

sprawić ból; dać radości — nie. Jedynie samem cierpieniem trwało moje nudne przywiązanie. Gdy cierpienie ustępowało, a wraz z niem potrzeba ukojenia go, wiążąca całą moją uwagę niby okrutna rozrywka, czułem nicość jaką Albertyna jest dla mnie, jaką ja muszę być dla niej. Byłem nieszczęśliwy że ten stan trwa; chwilami pragnąłem dowiedzieć się o niej czegoś okropnego, czegoś coby mogło nas poróżnić, coby nam się pozwoliło pogodzić i uczynić odmiennym i podatniejszym łańcuch który nas łączył — aż do chwili mego uleczenia.
Na razie, szukałem pomocy tysiąca okoliczności, tysiąca uciech, aby dostarczyły Albertynie złudy owego szczęścia ze mną, którego nie byłem zdolny jej dać. Byłbym chciał, natychmiast po wyzdrowieniu, pojechać do Wenecji; ale jak to zrobić, gdybym się ożenił z Albertyną? Już w Paryżu byłem o nią tak zazdrosny, że kiedym się decydował ruszyć z domu, to tylko poto aby jej towarzyszyć! Nawet kiedym zostawał całe popołudnie w domu a ona jechała na spacer, myśl moja towarzyszyła jej, opisywała daleki siny widnokrąg, stwarzała dokoła mnie ruchomą i mglistą strefę niepewności. „Iluż mąk rozstania (powiadałem sobie) oszczędziłaby mi Albertyna, gdyby, widząc że już nie wspominam o małżeństwie, zdecydowała się kiedy nie wrócić ze spaceru, gdyby pojechała na dobre do ciotki, tak abyśmy się nie