Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/110

Ta strona została przepisana.

do pogardzenia, ale ja, ze swej strony, mam przyrzeczenie ministra — rzekł generał.
— A, cudownie! Zresztą widział pan, podobny talent zasługuje chyba na to. Hoyos był zachwycony; nie mogłem mówić z ambasadorową, czy była kontenta? Ale któż-by nie był, z wyjątkiem tych, co mają uszy do nie słyszenia, co nic nie szkodzi zresztą, z chwilą gdy mają języki do gadania.
Korzystając z tego, że baron oddalił się nieco z generałem, pani Verdurin dała znak Brichotowi. Nie wiedząc co mu pani Verdurin powie, profesor chciał ją bawić i nie domyślając się jakie mi zadaje cierpienie, rzekł:
— Baron jest uszczęśliwiony, że panna Vinteuil i jej przyjaciółka nie przyjechały. One go straszliwie gorszą. Oświadczył, że ich obyczaje są wprost skandaliczne. Nie wyobraża sobie pani, jaki baron jest wstydliwy i surowy na punkcie obyczajów.
Wbrew oczekiwaniu Brichota, pani Verdurin nie uśmiechnęła się.
— Potworny jest — rzekła. Niech go pan wyciągnie na papierosa, żeby mąż mógł zabrać bez wiedzy Charlusa jego Dulcyneę i żeby mógł oświecić tego chłopca w jaką, przepaść się stacza.
Brichot wahał się nieco.
— Powiem panu — rzekła pani Verdurin, aby usunąć ostatnie skrupuły profesora — że ja się z tem paskustwem nie czuję bezpieczna w domu. Wiem,