Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/115

Ta strona została przepisana.

gdyby matki rodzin miały prawo głosowania, baronowi groziłoby nieuchronnie to, że byłby zbalotowany jako nauczyciel cnoty. Na nieszczęście, on idzie ze swojem powołaniem pedagoga z temperamentem rozpustnika; zważ pan, ja nie mówię nic złego o baronie; ten luby człowiek, który umie krajać pieczyste jak nikt, posiada, obok geniuszu anatemy, skarby dobroci. Umie być zabawny jak pajac wysokiej klasy, podczas gdy z niejednym z kolegów-akademików z przeproszeniem, nudzę się, jakby powiedział Xenofon, po 100 drachm za godzinę. Ale boję się, że on wydaje na Morela nieco więcej tych drachm, niż zdrowa moralność zaleca. Nawet nie wiedząc ściśle w jakiej mierze młody penitent okazuje się powolny lub oporny specjalnym ćwiczeniom jakimi go chce umartwić jego katecheta, nie potrzeba być wielkim klerkiem, aby wiedzieć, że grzeszylibyśmy, jak powiadają, zbytnią łagodnością w stosunku do tego Różokrzyżowca (który wiedzie się pono od Petroniusza via Saint-Simon), gdybyśmy mu z zamkniętemi oczami udzielili po formie zezwolenia na satamizowanie dowoli. Pani Verdurin, dla dobra grzesznika i słusznie płonąc żądzą dokonania kuracji, zamierza, uświadamiając bez ogródek młodego narwańca, odjąć barankowi wszystko co baronek kocha, zadać mu może ostateczny cios. Otóż, zabawiając tego człowieka, mam wrażenie, że go ściągam, jakby ktoś rzekł, w zasadzkę. I sam nie wiem