Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/118

Ta strona została przepisana.

wiernych — była owa nierealna część (którą ja sam wydobywałem z pewnych podobieństw między la Raspelière a quai Conti), której część zewnętrzna, aktualna, dostępna kontroli wszystkich, jest w salonie, jak we wszystkiem, jedynie przedłużeniem; to była owa cząstka czysto duchowa, o kolorze istniejącym już tylko dla mego starego towarzysza, ta której mi nie mógł pokazać; cząstka, która się oderwała od zewnętrznego świata, aby się schronić w naszą duszę, dając jej jakąś nadwartość; zasymilowana z jej zwykłą substancją, zmieniając się w niej — zburzone domy, dawni ludzie, klosze z owocami przy kolacjach które sobie przypominamy — w przeźroczysty alabaster naszych wspomnień, którego koloru nie zdolni jesteśmy oddać, który my jedni widzimy, co nam pozwala, mówiąc o minionych rzeczach, powiedzieć komuś szczerze, że nie może mieć o nich pojęcia, że to nie jest podobne do tego co widział. I to sprawia, że nie możemy oglądać w sobie samych bez pewnego wzruszenia odblasku lamp które zgasły, i zapachu grządek które już nie zakwitną. Wzrusza nas myśl, że jedynie od istnienia naszej pamięci zależy na jakiś czas jeszcze ich przetrwanie. I przez to niewątpliwie salon z ulicy Montalivet psuł w oczach Brichota obecną rezydencję Verdurinów. Ale z drugiej strony dawał jej w oczach profesora piękno, którego nie mogła mieć dla nowego przybysza. Niektóre stare meble, które ja sam pamiętałem z la Ra-