Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/134

Ta strona została przepisana.

ciskał mi nim ramiona, obciągał mi go koło szyi, podnosił kołnierz, przyczem ręka barona, wśród przeproszeń, muskała mi pobródek. — W tym wieku jeszcze nie umie przykryć się kołdrą, trzeba go opatulać, chybiłem powołania, Brichot, byłem stworzony na nianię.
Chciałem odejść, ale ponieważ p. de Charlus objawił chęć odszukania Morela, Brichot zatrzymał nas obu. Zresztą pewność, że w domu zastanę Albertynę, pewność równa tej jaką miałem popołudniu że wróci z Trocadéro, sprawiła że w tej chwili równie mało tęskniłem do niej, jak mało odczuwałem tęsknoty tegoż dnia, po telefonie Franciszki, siadając do fortepianu. I ilekroć w ciągu tej rozmowy chciałem wstać, ten spokój pozwolił mi poddać się protestom Brichota, który się bał, że moje odejście utrudni mu zatrzymanie barona aż do chwili gdy pani Verdurin nas zawoła.
— No — rzekł do barona — niech pan trochę zostanie z nami, uściska go pan za chwilę — dodał Brichot, wlepiając we mnie martwe niemal oko, któremu operacje wróciły trochę życia, ale które nie było dość ruchliwe, aby popatrzeć złośliwie z ukosa.
— Uściska, jaki on głupi! — wykrzyknął baron piskliwym i rozanielonym tonem. Wiesz, chłopcze, powiadam ci, jemu się zawsze zdaje, że jest na rozdawaniu nagród, marzy o swoich młodych ucz-