Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/140

Ta strona została przepisana.

skiem dossier. Otóż, skoro żaden dokument nie potwierdza tego rodzaju zbiorowych przejawów, a jedyni ich świadkowie zbyt wiele mają powodów do tego aby je zostawić w cieniu, bardzo by się oburzono w klanie pięknych dusz, uchodziłbyś pan wręcz za potwarcę lub za warjata. O ile za życia uzyskałeś pan na konkursie elegancji maksimum głosów i rząd dusz na tej ziemi, o tyle za grobem mógłbyś być zbalotowany. Gra nie warta świeczki, jak mówi. Boże mi odpuść, nasz Bossuet.
— Ja nie pracuję dla historji — odparł p. de Charlus — życie mi wystarcza; jest dostatecznie interesujące, jak powiadał biedny Swann.
— Jakto? Pan znałeś Swanna, baronie, ależ ja nic nie wiedziałem. Czy i on miał te gusty — spytał Brichot zaniepokojony.
— Ależ z tego Brichota cham! Czy pan myśli, że ja znam tylko takich ludzi? Nie, nie sądzę rzekł Charlus ze spuszczonemi oczami, jakgdyby ważąc w myśli argumenty za i przeciw.
I myśląc, że skoro chodzi o Swanna, którego przeciwne gusty były zawsze znane, połowiczne wyznanie będzie niewinne dla tego kogo dotyczy a pochlebne dla tego który je insynuuje, baron dodał:
— Nie mówię, żeby niegdyś w szkole, czasem, przypadkiem, raz... — rzekł baron wpół mimowoli i tak jakby myślał głośno; poczem, poprawiając się: — Ale to już dwieście lat temu, skąd pan