ty z taką ścisłością, jakby recytował listę królów francuskich: żyła z takim a takim, potem z tym a tym — wyliczał tak mężczyzn, z których ani jednego nie odgadł biedny Swann, oślepiony naprzemian zazdrością i miłością, ważący szanse i wierzący w przysięgi bardziej natarczywe niż jakaś sprzeczność która się wymknie winnej, sprzeczność o wiele mniej uchwytna, a jednak o wiele bardziej znacząca i którą zazdrośnik mógłby wyzyskać logiczniej niż owe informacje, które wytacza fałszywie aby zaniepokoić kochankę. I w istocie zazdrośnik jest — jak współcześni — za blisko, nie wie nic; jedynie dla obcych komizm cudzołóstwa przybiera ścisłość historji i wydłuża się w listę obojętną zresztą a pełną smutku jedynie dla innego zazdrośnika, takiego jak ja naprzykład, który nie może się powstrzymać od snucia analogij i który pyta sam siebie, czy kobieta którą podejrzewa nie posiada równie znamienitej listy. Ale nie dowie się nic; to jest jakby powszechna konspiracja, okrutny spisek, w którym wszyscy biorą udział, a który polega na tem, aby, podczas gdy kochanka przechodzi z rąk do rąk, trzymać mu na oczach zasłonę którą on sili się wciąż bezskutecznie zerwać. I wszyscy solidarnie oślepiają nieszczęśnika; osoby dobre przez dobroć, złe przez złość, osoby pospolite dla figla, osoby dobrze wychowane przez grzeczność i przez dyskrecję, a wszyscy przez tę konwencję, która się zwie zasadą.
Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/142
Ta strona została przepisana.