Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/145

Ta strona została przepisana.

która w rzeczywistości była popisem własnej bystrości oraz objawem wzruszenia, z jakiem przyszło profesorowi rzucić tak poważne oskarżenie, spytał ponuro pana de Charlus:
— A czy Ski nie należy też do takich?...
Aby obudzić podziw dla swej rzekomej intuicji, profesor wybrał to nazwisko, powiadając sobie, że skoro jest tylko trzech niewinnych na dziesięciu, małą szansę omyłki nastręcza Ski, który mu się wydawał trochę dziwny, cierpiał na bezsenność, perfumował się, krótko mówiąc, odbiegał od normy.
— Ależ ani trochę! — wykrzyknął baron z gorzką, apodyktyczną i zrozpaczoną ironją. Fałsz, niedorzeczność, kulą w płot! Ski jest taki właśnie w oczach ludzi, którzy nie mają o tem pojęcia; gdyby był z takich, nie wyglądałby tak na to; mówię to bez cienia krytyki, bo on ma wdzięk i nawet ma dla mnie coś bardzo miłego.
— Ale niech nam pan powie jakieś nazwiska — nalegał Brichot.
P. de Charlus zesztywniał.
— Ech, drogi profesorze, pan wie, że ja żyję w abstrakcie; wszystko to interesuje mnie jedynie z punktu widzenia transcendentalnego — odparł z nieufną drażliwością właściwą podobnym jemu, i z przesadną grandilokwencją, cechującą jego rozmowę. — Ja, rozumie pan, interesuję się jedynie