Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/164

Ta strona została przepisana.

wieka rozgadać“. Otóż wie pan, wszyscy, powiadam panu, bez wyjątku, płakali poprostu, że się dali złapać na granie u tej Duras. Nietylko ona sama z rozmysłu upokarza ich przez służbę, ale nie mogli potem nigdzie znaleźć engagement. Dyrektorowie mówili: „A, to ten, co grywa u księżnej de Duras“. Skończone. Niema rzeczy, któraby bardziej podcięła panu skrzydła. Pan wie, te światowe wysługi nie przydają artyście powagi; może ktoś mieć talentu ile wlezie, ale, smutno powiedzieć, wystarczy jednej pani de Duras, żeby człowiek zyskał opinię amatora. A dla artystów, pan wie — rozumie pan że ja ich znam, toć od czterdziestu lat żyję z nimi, popieram ich, lansuję, interesuję się nimi — otóż, wie pan, dla nich powiedzieć o kimś „amator“, to już koniec. I w gruncie zaczynano to mówić o panu. Ileż razy musiałam walczyć o pana, zapewniać że pan nigdyby nie grał w jakimś pociesznym salonie! Wie pan, co odpowiadano: „Ależ będzie musiał; Charlus nawet się go nie spyta, on się go nie pyta o zdanie“. Ktoś myślał, że sprawi baronowi przyjemność, mówiąc: „Wspaniały artysta, ten twój przyjaciel Morel“. Czy pan wie, co on odpowiedział, z tą impertynencką miną, którą pan zna: „Skąd się panu uroiło, że to mój przyjaciel; nie jesteśmy z tej samej sfery, powiedz pan że to moja kreatura, mój protegowany...
W tej chwili pod wysklepionem czołem Bogini