Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/165

Ta strona została przepisana.

muzyki kłębiła się jedyna rzecz, której pewne osoby nie umieją zachować dla siebie, słowo, które powtarzać jest nietylko wstrętne, ale nieostrożne. Ale potrzeba powtórzenia go mocniejsza jest niż honor, niż ostrożność. Tej właśnie potrzebie, po paru konwulsyjnych drganiach sferycznego i stroskanego czoła, uległa pryncypałka: „Powtórzono nawet mężowi, że powiedział: mój służący, ale tego nie mogę twierdzić“ — dodała. Podobna potrzeba skłoniła pana de Charlus, wkrótce po przysiędze danej Morelowi że nikt nigdy nie dowie się o jego pochodzeniu, do zwierzenia pani Verdurin: „To syn lokaja“. Podobna również potrzeba, teraz kiedy słowo padło, miało mu dać krążyć z ust do ust między osobami, powierzającemi je sobie pod pieczęcią tajemnicy — przyrzeczonej a nie dotrzymanej, tak jak jej nie dotrzymały one same. Te słowa miały w końcu wrócić, niby w grze w lisa, do pani Verdurin, różniąc ją z zainteresowanym, który się w końcu o tem dowie. Wiedziała o tem, ale nie mogła powstrzymać słowa, które jej parzyło język. Słowo „służący“ musiało zranić Morela; mimo to, powiedziała „służący“, a jeżeli zrobiła zastrzeżenie, uczyniła to poto, aby tym odcieniem wyrazić że jest pewna reszty, i aby okazać bezstronność. Ta jej bezstronność wzruszyła ją samą tak, że zaczęła mówić tkliwie: „Bo widzi pan, ja jemu nie robię wyrzutów; ciągnie pana w przepaść, to prawda, ale to nie jego wina, skoro się