dę“ w swojej „paczce“, sprowadzał jej odruchowo na wargi (zanim miała czas skontrolować prawdziwość faktów) te twierdzenia szatańsko skuteczne jeżeli nie całkiem ścisłe.
— Gdyby to mówił tylko nam, toby nie miało znaczenia — ciągnęła pryncypałka; my wiemy, że tego co on mówi trzeba jednem uchem słuchać a drugiem wypuszczać; przytem żadna praca nie hańbi, a wartość swoją zawdzięcza pan sobie; ale nie mogę ścierpieć, że on zabawia tem panią de Portefin (pani Verdurin zacytowała ją umyślnie, bo wiedziała, że Charlie kocha się w pani Portefin); mąż mówił mi, słysząc to: „Wolałbym dostać po papie“. Bo Gustaw pana kocha tyle co ja (w ten sposób dowiedziano się, że p. Verdurin nazywa się Gustaw). W gruncie, to jest tkliwe serce.
— Ależ ja ci nigdy nie mówiłem, że go kocham — mruknął Verdurin, robiąc zacnego burczymuchę. — To Charlus go kocha.
— Och, nie, teraz rozumiem różnicę, byłem ofiarą nędznika, a pan jest dobry — wykrzyknął szczerze Charlie.
— Nie, nie — szepnęła pani Verdurin, czując że jej środy są ocalone i nie nadużywając zwycięstwa — nędznik, to za wiele powiedziane: robi dużo, bardzo dużo złego, nieświadomie; pan wie, ta historja z Legją nie trwała bardzo długo. A byłoby mi nieprzyjemnie powtórzyć panu wszystko, co opowiadał o pańskiej rodzinie — rzekła pani Ver-
Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/167
Ta strona została przepisana.