Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/171

Ta strona została przepisana.

niki szczególnego pocisku, który spadł na nich; odgadnąć zaklęte w nim złe intencje. Chemicy rozporządzają bodaj analizą; chorzy cierpiący na nieznaną im chorobę, mogą sprowadzić lekarza; sprawy kryminalne rozplątuje mniej lub więcej sędzia śledczy. Ale rzadko odkrywamy pobudki bliźnich i ich niewytłumaczonych dla nas postępków. I tak (aby uprzedzić wypadki, następujące po tym wieczorze, do którego powrócimy), dla pana de Charlus w zachowaniu się Morela jedno tylko było jasne. Charlie, który często groził baronowi, że rozgłosi jego miłość i zaloty, skorzystał zapewne z tego, że obecnie czuł się dość silny aby latać na własnych skrzydłach. I widocznie, przez czystą niewdzięczność, opowiedział wszystko pani Verdurin. Ale w jaki sposób pani Verdurin dała się oszukać? bo baron, zdecydowany przeczyć, sam był już przeświadczony, że uczucia o jakie mogą go pomawiać są urojeniem. Przyjaciele pani Verdurin, może sami dybiąc na cnotę Morela, przygotowali grunt. W rezultacie, przez następne dni, p. de Charlus wysyłał straszliwe listy do wielu „wiernych“, zgoła niewinnych, którzy myśleli że baron oszalał. Potem wybrał się do pani Verdurin z długiem i wzruszającem opowiadaniem, które nie osiągnęło zresztą upragnionego skutku. Bo z jednej strony pani Verdurin powtarzała baronowi: „Niech się pan już nim poprostu nie zajmuje, niech pan to zlekceważy, to dzieciak“, gdy ba-