Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/175

Ta strona została przepisana.

go marzenie, mianowicie aby przedstawić Morela królowej. Ale człowiek wyobraża sobie przyszłość jako refleks teraźniejszości rzutowanej w pustą przestrzeń, gdy ona jest wynikiem — często bardzo bliskim — przyczyn, przeważnie dla nas nieuchwytnych. Nie upłynęła godzina, a oto p. de Charlus dałby wszystko za to żeby Morela nie przedstawiono królowej. Pani Verdurin złożyła przed królową ukłon. Widząc, że ta jej nie poznaje, rzekła:
— Jestem pani Verdurin. Wasza Królewska Mość mnie nie poznaje.
— Owszem — rzekła królowa, mówiąc dalej do Charlusa tak naturalnie i z miną tak doskonale nieobecną, że pani Verdurin nie wiedziała, czy to do niej odnosi się owo „owszem“, wymówione tonem tak cudownego roztargnienia, które wyrwało panu de Charlus, w pełni jego miłosnej rozpaczy, uśmiech wdzięczności. Był to uśmiech smakosza i znawcy w zakresie impertynencji.
Morel, przeczuwając prezentację, zbliżył się. Królowa podała ramię panu de Charlus. Na niego też była zła, ale tylko dlatego, że nie stawił energiczniej czoła nikczemnym zuchwalcom. Rumieniła się zań ze wstydu, że Verdurinowie ośmielili się go traktować w ten sposób. Pełna prostoty sympatja, jaką im okazała przed paru godzinami, oraz impertynencka duma, z jaką stała teraz pośród nich, miały źródło w tym samym od-