Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/182

Ta strona została przepisana.

— Sześć tysięcy pięćset. Ale on jest bardzo przywiązany do tego mieszkania. Ostatecznie, miał już pierwszy atak, nie pożyje więcej niż dwa, trzy lata. Przypuśćmy, że wydamy na niego dziesięć tysięcy rocznie przez trzy lata. Sądzę, że możemy sobie na to pozwolić. Moglibyśmy naprzykład w tym roku, zamiast wynająć la Raspelière, wziąć coś skromniejszego. Przy naszych dochodach, myślę że te dziesięć tysięcy franków przez trzy lata są w granicach możliwości.
— Przypuśćmy, ale to ma tę złą stronę, że się rozgłosi, nałoży na nas obowiązek robienia tego samego dla innych.
— Zgadujesz, że pomyślałem o tem. Zrobię to jedynie pod wyraźnym warunkiem, żeby nikt o tem nie wiedział. Ślicznie dziękuję, nie mam ochoty, żebyśmy awansowali na dobroczyńców rodzaju ludzkiego. Żadnej filantropji! Możnaby poprostu powiedzieć, że mu to zapisała księżna Szerbatow.
— Ale czy uwierzy? Radziła się Cottarda w sprawie testamentu.
— W ostateczności, możnaby Cottarda przypuścić do sekretu; przywykł do tajemnicy zawodowej, zarabia masę pieniędzy, to nie będzie nigdy jeden z pasażerów, za których trzeba bulić. Może on sam się zgodzi powiedzieć Saniette’owi, że księżna użyła go za pośrednika. W ten sposób mybyśmy na-