Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/191

Ta strona została przepisana.

Jakbądź się rzeczy mają, nie przypuszcza pan zapewne, aby się baron czuł dotknięty. Nigdym go nie widział równie rozanielonym. Dziecinne upojenie wyrwało go z arystokratycznej flegmy. „Co za pochlebcy, wszyscy ci sorbonardzi — wykrzyknął zachwycony. Pomyśleć, że musiałem dożyć swoich lat, aby mnie ktoś porównał z Aspazją! Taka stara malatura jak ja! O, moja młodości! Chciałbym żeby go pan widział kiedy to mówił, skandalicznie wypudrowany, swoim zwyczajem, i — w swoim wieku! — wypiżmowany jak laluś. Pozatem, poza swoją manją genealogiczną, najlepszy człowiek w świecie. Z wszystkich tych przyczyn, byłbym w rozpaczy, gdyby dzisiejsze zerwanie miało być ostateczne. Bądź co bądź, zdziwił mnie sposób, w jaki ten młody człowiek stanął dęba. On przecież okazywał od jakiegoś czasu wobec barona wierność seida, powolność lennika, nie zwiastujące wcale podobnego buntu. Mam nadzieję, że w każdym razie, nawet gdyby (Dii omen avertant) baron nie miał już wrócić na quai Conti, schizma ta nie rozciągnie się na mnie. Zbyt wiele zyskujemy obaj na wymianie mojej słabej wiedzy i jego doświadczenia. (Ujrzymy, iż jeżeli p. de Charlus, napróżno spodziewając się że mu Brichot sprowadzi Morela, nie okazał profesorowi gwałtownej urazy, w każdym razie sympatia jego opadła na tyle, żeby mu pozwolić sądzić Brichota bez żadnej pobłażliwości). I przysięgam panu — mimo iż wy-