Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/196

Ta strona została przepisana.

do pani de Villeparisis, może do pani de Guermantes, może do pani de Cambremer; prawda że właśnie nie wymieniłem Verdurinów): „Zgadnij skąd wracam; od Verdurinów,“ ledwo miałem czas to wymówić, Albertyna ze zmienioną twarzą rzuciła mi w odpowiedzi te słowa, eksplodujące z niej z niepowstrzymaną siłą: „Domyślałam się tego“.
— Nie wiedziałem, że moja wizyta u Verdurinów sprawi ci przykrość.
Nie powiedziała coprawda, że jej to sprawiło przykrość, ale to by to widoczne; coprawda i ja sobie nie powiedziałem tego, że jej to sprawi przykrość. Mimo to, wobec wybuchu jej gniewu, jak wobec owych wypadków, które w rodzaju wstecznego jasnowidzenia oglądamy niby coś już znanego w przeszłości, zdawało mi się, że nie mogłem się spodziewać czego innego.
— Przykrość? Gwiżdżę na to. To mi jest najab-so-lut-niej wszystko jedno. Czy nie miało tam być panny Vinteuil?
Na te słowa, rzekłem wzburzony, aby okazać, że wiem więcej niż ona myśli:
— Nie powiedziałaś mi, żeś ją spotkała kiedyś.
Myśląc, iż osobą, której zatajenie jej wymawiam, jest pani Verdurin (gdy ja miałem na myśli pannę Vinteuil), Albertyna rzuciła w przestrzeń: „Czy ja ją spotkałam?“ mówiąc to równocześnie do siebie samej, tak jakby się starała zebrać