Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/198

Ta strona została przepisana.

chłannym pędzie ku niemożliwym rekonstrukcjom, uczepiła się aktorki, wieczoru kiedy Albertyna była w jej garderobie. Z drugiej strony, po wszystkich jej przysięgach, i to składanych tonem tak szczerym, po tak pełnej ofierze jej wolności, jak przypuszczać, aby się w tem kryło coś złego? A jednak czyż moje podejrzenia nie były niby macki skierowane ku prawdzie, skoro, o ile Albertyna poświęciła mi Verdurinów aby iść do Trocadéro, bądź co bądź u Verdurinów miała być panna Vinteuil, a w Trocadéro była Lea? Myślałem, że się niesłusznie o nią niepokoję, a jednak, w tem wyznaniu o które nie prosiłem, Albertyna zdradziła mi, że zna Leę bliżej niż przypuszczałem w swoich obawach, i że ją widywała w okolicznościach nader podejrzanych. Bo kto ją mógł wciągnąć do tej garderoby? O ile przestawałem się dręczyć panną Vinteuil w chwili gdym się dręczył Leą, temi dwoma katami mego dnia, powodem była niemoc mego umysłu niezdolnego wyobrazić sobie zbyt wiele scen naraz, lub krzyżowanie się moich nerwowych wzruszeń, których zazdrość była tylko echem. Mogłem wnioskować, że Albertyna tak samo nie należała do Lei jak do panny Vinteuil, i że wierzę w Leę tylko dlatego, że przez nią cierpię jeszcze. Ale to że moje zazdrości gasły — aby się zbudzić niekiedy, kolejno — nie znaczyło również, aby każda z nich nie odpowiadała przeciwnie jakiejś przeczuwanej prawdzie; nie należało może so-