mojej koleżanki. Ale oczywiście, ja nie jestem dosyć szykowna dla ludzi którzy się zrobili tacy sławni. Wolą powiedzieć, że mnie nigdy nie widzieli.
Kiedy biedna Albertyna sądziła, iż powiedzieć mi że żyła tak blisko z panną Vinteuil opóźniłoby jej „puszczenie kantem“, zbliżyłoby ją do mnie, dosięgła, jak to się dzieje często, prawdy inną drogą niż ta którą zamierzyła. Jej niespodziana dla mnie kompetencja w sprawach muzyki nie byłaby mi z pewnością przeszkodziła zerwać z nią owego wieczora w kolejce; a jednak słowa, które powiedziała w tym celu, stworzyły natychmiast o wiele więcej niż niemożność zerwania. Tylko Albertyna popełniła błąd w interpretacji, nie ewentualnego skutku tych słów, ale przyczyny, dla której miały wywrzeć ten skutek; przyczyny którą była świadomość nie jej kultury muzycznej, ale jej dwuznacznych stosunków. Tem, co mnie nagle do niej zbliżyło, co mnie głębiej w nią wtopiło, było nie oczekiwanie rozkoszy — a rozkosz to jeszcze za wiele; powiedzmy: lekkiej przyjemności — ale skurcz bólu.
I tym razem nie miałem czasu zbyt długo zachować milczenia, mogącego wyglądać w jej oczach na zdziwienie. Jakoż, wzruszony tem że jest tak skromna i że się uważa w sferze Verdurinów za coś niższego, rzekłem tkliwie:
— Ależ, kochanie, dałbym ci chętnie kilkaset franków, żebyś się zabawiła w szykowną damę i za-
Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/206
Ta strona została przepisana.