Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/217

Ta strona została przepisana.

bez którego obie kolejno skapitulowały: tyle ma chory energji w narzuceniu swojej słabości! Ten brak woli rozwijał się coraz to szybciej. Kiedym czuł niegdyś, że moja obecność nuży Gilbertę, miałem jeszcze natyle siły aby się jej wyrzec; nie miałem już tej siły, kiedym stwierdził to samo u Albertyny: myślałem tylko o tem aby ją zatrzymać za wszelką cenę. Tak iż, o ile pisałem do Gilberty że jej już nie ujrzę z zamiarem nie ujrzenia jej naprawdę, Albertynie powtarzałem to jedynie jako czyste kłamstwo, aby sprowadzić pojednanie. W ten sposób mamiliśmy się wzajem pozorem, bardzo różnym od rzeczywistości. I z pewnością zawsze tak jest, kiedy dwie istoty znajdą się nawprost siebie; zawsze jedna nie zna części tego co jest w drugiej, a nawet tego co wie nie może poczęści zrozumieć. Każda z nich wyraża to co najmniej osobiste; czy że nie odcyfrowała samej siebie i uważa za nieważne to co najważniejsze, czy że błahe i nie istotne przewagi wydają się jej ważniejsze i pochlebniejsze. Ale w miłości nieporozumienie to dochodzi szczytu, bo, z wyjątkiem może epoki dzieciństwa, staramy się, aby pozór nietyle odbijał ściśle naszą myśl, ile aby był w naszem poczuciu najcelowszy dla zdobycia tego czego pragniemy, a czem dla mnie, od chwili jak wróciłem do domu, było zachować Albertynę w równej niewoli jak dotąd. Bałem się, żeby w swojej irytacji nie żądała większej swobody.