Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/224

Ta strona została przepisana.

przedmiotu, rysy te świadczyły o nieuwadze, zachowując ściśle wyraz, jaki miały chwilę przedtem. I to zastygnięcie nawet płochego wyrazu ciąży jak milczenie; niepodobna byłoby powiedzieć, czy ona gani, czy pochwala, czy wie o czem mowa, czy nie wie. Każdy jej rys był w związku tylko z innym z jej rysów. Nos, usta, oczy, tworzyły doskonałą harmonję, wyodrębnioną z reszty; wyglądała jak pastel i robiła wrażenie że nie słyszała tego co się powiedziało, tak jakby się to powiedziało przed portretem Latoura.
Moja niewola, jeszcze gniotąca mnie wówczas, kiedy podając dorożkarzowi adres Brichota, widziałem światło w oknie, przestała mi ciążyć w chwilę potem, kiedym mógł mniemać że Albertyna tak okrutnie odczuwa swoją niewolę. Iżby się jej ta niewola zdawała mniej ciężka, iżby jej nie przyszło na myśl zerwać ją z własnej pobudki, najzręczniejszem zdało mi się obudzić w niej wrażenie, że ta niewola nie jest ostateczna i że sam pragnę jej końca. Widząc że udanie się powiodło, powinienbym się czuć szczęśliwy. Pokonałem to, czego się tak bałem — wolę odejścia odgadywaną w Albertynie; równocześnie zaś, nawet poza zamierzonym celem, sukces mojej komedji sam w sobie, dowodząc że nie jestem dla Albertyny wzgardzonym kochankiem, ośmieszonym zazdrośnikiem, którego wszystkie chytrości zawczasu się przenika, przywracał naszej miłości pierwotną świeżość,