Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/23

Ta strona została przepisana.

mi, że nie widział Morela od rana, zdradził się przez nieuwagę z tem że go widział przed obiadem.
Cierpienie moje stało się widoczne: „Ale co panu? — rzekł baron; zielony pan jest; no, wejdźmy, zaziębi się pan, fatalnie pan wygląda“. Uczuciem, jakie zrodziły we mnie słowa pana de Charlus, nie były wątpliwości co do cnoty Albertyny. Wiele innych podejrzeń wdarło się już we mnie; za każdem nowem wątpieniem wydaje się nam że miara jest przebrana, że nie zdołamy go już wytrzymać; a potem i tak znajduje sobie miejsce, i skoro raz dostanie się w nasze wnętrze, ściera się z tyloma pragnieniami ufności, z tyloma powodami do zapomnienia, że dość szybko przystosowujemy się do niego, przestajemy się niem w końcu zajmować. Zastaje w nas jedynie, jako ból nawpół uleczony, groźba cierpienia, która, niby podszewka pragnienia, z tej samej kategorji co ono i jak ono stawszy się centrum naszych myśli, sączy w nie na nieskończoną odległość subtelne smutki — smutki, podobnie jak żądza rozkoszy, nieodgadnionego pochodzenia — wszędzie gdzie może się coś skojarzyć z myślą o tej którą kochamy. Ale ból budzi się, kiedy w nas wstąpi całkowicie nowe wątpienie; daremnie natychmiast prawie powiadamy sobie: „jakoś się z tem uporam, znajdzie się jakiś sposób na to aby nie cierpieć, to nie musi być prawda“; mimo to, w pierwszym momencie cierpiało się tak, jak-