Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/230

Ta strona została przepisana.

my sami chcemy je wnieść albo udać, mówiąc o rozstaniu, bo w gruncie czujemy, że wszelka miłość i wszystkie rzeczy biegną szybko ku pożegnaniu. Chcemy, o wiele przed jego przyjściem, wypłakać łzy, które to rozstanie przyniesie. Z pewnością, tym razem, scena którą odegrałem miała swój praktyczny cel. Chciałem nagle zatrzymać Albertynę, bo czułem ją wmieszaną między inne istoty, czemu nie mogłem przeszkodzić. Ale gdyby się nawet na zawsze wyrzekła wszystkich dla mnie, tem bardziej może postanowiłbym nie opuścić jej nigdy, bo o ile zazdrość czyni rozstanie czemś okrutnem, wdzięczność uniemożliwia je. Czułem w każdym razie, że wydaję wielką bitwę, w której muszę zwyciężyć lub paść. Byłbym ofiarował Albertynie w jednej godzinie wszystko com posiadał, bo powiadałem sobie: wszystko zależy od tej bitwy, ale te bitwy mniej są podobne do owych dawniejszych, które trwały kilka godzin, niż do bitwy współczesnej, która nie kończy się ani jutro ani pojutrze, ani za tydzień. Oddaje się wszystkie siły, w przeświadczeniu że to są ostatnie, jakich się będzie potrzebowało. I więcej niż rok mija, nie przynosząc „rozstrzygnięcia“. Może łączyła się z tem nieświadoma reminiscencja komedjanckich scen pana de Charlus, w którego towarzystwie byłem, kiedy mnie ogarnął lęk, że Albertyna może mnie porzucić. Ale później usłyszałem od matki coś, o czem nie wiedziałem wówczas i co mi każe wie-