Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/234

Ta strona została przepisana.

wspólnem życiu? a gdyby mi się to udało na ten wieczór, czy mogłem być pewny, że nie odrodzi się w niej poprzedni stan ducha? Czułem się panem przyszłości, ale nie wierzyłem w to panowanie; rozumiałem, że moje poczucie pochodzi tylko stąd że ta przyszłość jeszcze nie istnieje i że tem samem nie przytłacza mnie jej konieczność. Kłamiąc tedy, byłem może bliższy prawdy niż myślałem. Naprzykład, kiedym mówił Albertynie, że rychło o niej zapomnę: zdarzyło mi się to w istocie z Gilbertą, której jeżeli teraz nie chciałem widzieć, to aby sobie oszczędzić nie cierpienia, ale nudy. Niewątpliwie, cierpiałem oznajmiając niegdyś Gilbercie że już jej nie zobaczę, i chodziłem do niej jedynie zrzadka. Otóż wszystkie godziny Albertyny należały do mnie, a w miłości łatwiej jest wyrzec się uczucia niż przyzwyczajenia. Ale jeżeli miałem siłę wypowiedzieć tyle bolesnych słów w sprawie naszego rozstania — dlatego iż wiedziałem że są kłamliwe — w zamian za to były one szczere w ustach Albertyny, kiedy wykrzyknęła: „Och! przyrzekam ci, nie ujrzę cię już nigdy. Wszystko raczej, niż patrzeć jak ty płaczesz, kochanie. Nie chcę ci robić przykrości. Skoro tak trzeba, nie zobaczymy się już nigdy“. Te słowa były szczere, czem nie mogłyby być w moich ustach; z jednej strony dlatego że Albertyna miała dla mnie tylko przyjaźń, wyrzeczenie się zatem kosztowało ją mniej, z drugiej strony dlatego, że w momencie rozstania czu-