Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/250

Ta strona została przepisana.

wość, w zastosowaniu do pieniędzy wydawanych przez nas na kogoś innego. Kiedy miałem uregulować rachunek, dać napiwek, daremnie się chroniłem na stronę, zawsze znalazła pretekst jakiegoś talerza, serwetki, coś coby jej się pozwoliło przybliżyć. I choćbym jej zostawił jak najmniej czasu, wyprawiając ją wściekły z pokoju, ta kobieta, która już prawie nie widziała, która ledwie umiała rachować, dostrzegała ukradkiem i błyskawicznie obliczała sumę którą dawałem, wiedziona tym samym zmysłem, który sprawia, że krawiec, widząc cię, szacuje instynktownie materjał twojego ubrania, zgoła nie mogąc się wstrzymać od pomacania go, lub że malarz wrażliwy jest na grę kolorów. I aby nie mogła powiedzieć Albertynie że przekupuję szofera, uprzedzałem Franciszkę i usprawiedliwiając swój napiwek, mówiłem: „Chciałem dobrze usposobić szofera, dałem mu dziesięć franków“. Bezlitosna Franciszka, której wystarczył jeden rzut oka niby u starego, prawie ślepego orła, odpowiadała: „Ale nie, pan mu dał 43 franki na piwo. Powiedział, że mu się należy 45 franków, pan dał 100 franków, a on wydał tylko 12“. Miała czas sprawdzić i obliczyć cyfrę napiwku, której ja sam nie znałem.
Zastanawiałem się, czy Albertyna, czując swą niewolę, nie zrealizuje sama rozstania którem jej groziłem, bo życie, zmieniając się, zmienia nasze bajki w rzeczywistość. Za każdym razem kiedym