Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/283

Ta strona została przepisana.

ciszy, niby organy kościelne, tryl nieznanego ptaka, który w lidyjskiej tonacji śpiewał już jutrznię i wnosił w moje mroki sutą i lśniącą nutę słońca które ów ptak oglądał. Raz nawet usłyszeliśmy nagle regularną, kadencję żałosnego wołania. To gołębie zaczynały gruchać. „To znaczy, że już dzień“, rzekła Albertyna; i ze zmarszczonemi niemal brwiami, tak jakby mieszkając u mnie była pozbawiona rozkoszy pięknych dni, dodała: „Już widać wiosna, skoro gołębie wróciły“. Podobieństwo między ich gruchaniem a pianiem koguta było tak głębokie i tajemnicze, jak w septecie Vinteuila podobieństwo między tematem adagia a ostatnią częścią zbudowaną na tym samym zasadniczym temacie, ale tak przeobrażonym przez różnice tonacyj, iż nieświadoma publiczność, kiedy otworzy jakie dzieło o Vinteuila, dziwi się, że wszystkie trzy części zbudowane są na tych samych czterech nutach — czterech nutach, które można zresztą wygrać na fortepianie jednym palcem, nie odnajdując żadnego z trzech ustępów. Podobnie ten melancholijny kawałek wykonany przez gołębie był rodzajem piania koguta w mol, które nie wznosiło się ku niebu, nie wstępowało pionowo, ale regularne jak ryk osła, spowite słodyczą, szło od jednego gołębia do drugiego po tej samej poziomej linji, i nigdy się nie prężyło, nie zmieniało swojej postronnej skargi w ów radosny apel, który wydały tyle razy allegro z introdukcji i finał.