Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/287

Ta strona została przepisana.

szłej w sytuacji nie znanej nam, stanowiącej cały sekret wahań w postępowaniu kobiety, która nas nie kocha. Odmawia nam uparcie schadzki na jutro, bo jest zmęczona, bo musi być u dziadka na obiedzie.
— Przyjdź choć później — nalegamy.
— Dziadek przetrzymuje mnie zawsze bardzo długo. Może mnie zechce odprowadzić.
Poprostu ma schadzkę z kimś, na kogo leci. Nagle ten ktoś nie jest wolny, ona zaś przychodzi wyrazić swój żal, że nam sprawiła przykrość i że puści kantem dziadka i zostanie najchętniej z nami. Powinienem był poznać te zwroty w ówczesnych słowach Albertyny, w dniu wyjazdu z Balbec; ale aby zinterpretować te słowa, musiałbym pamiętać wówczas o dwóch swoistych rysach jej charakteru, które mi wracały teraz na myśl, jeden na moją pociechę, drugi ku mojej rozpaczy. Znajdujemy wszystko w naszej pamięci; jest to rodzaj apteki, chemiczne laboratorjum, gdzie popada nam przypadkiem w rękę to kojące lekarstwo, to groźna trucizna. Pierwszym rysem — pocieszającym — był zwyczaj Albertyny, żeby jeden postępek zużyć dla zadowolenia wielu osób, znamienne dla niej wielorakie wyzyskanie tego co robiła. Fakt, że Anna nie wracała, mógł Albertynę zniechęcić do pozostania w Balbec, co nie znaczy że nie mogła się obejść bez Anny. I to było bardzo w jej stylu, aby, za powrotem do Paryża, znaleźć w tej jednej po-