Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/30

Ta strona została przepisana.

związku z Albertyną. „Ale rozumie się, że przyjedzie, pragniemy tego, nieodzowny nam jest“ oświadczył p. de Charlus z autorytatywnym i nic nie rozumiejącym egoizmem uprzejmości.
W tej chwili Verdurin wyszedł na nasze spotkanie. Verdurin, któremu złożyliśmy kondolencje z powodu księżnej Szerbatow, rzekł: „Tak, wiem, że z nią niedobrze. — Ale nie, umarła o szóstej, wykrzyknął Saniette. — Pan zawsze przesadza, odparł brutalnie Verdurin, który, wobec tego że wieczoru nie odwołano, wolał przyjąć hipotezę choroby, bezwiednie naśladując w tem księcia de Guermantes. Saniette, nękany obawą przeziębienia, bo bramę ustawicznie otwierano, czekał z rezygnacją, aby wzięto jego rzeczy.
— Co pan tam tak waruje jak pies? — spytał go Verdurin.
— Czekam, żeby ktoś z tych co czuwają koło rzeczy wziął mój paltot i dał mi numer.
— Co pan plecie? — spytał go surowo pan Verdurin: — „co czuwają koło rzeczy“. Czy pan się robi ramol, mówi się „pilnują rzeczy“. Widzę, że pana trzeba uczyć po francusku, jak kogoś kto miał atak paraliżu. — Czuwać koło czegoś, to jest właściwa forma; ksiądz Le Batteux... — Drażnisz mnie pan! — wykrzyknął Verdurin straszliwym głosem. Jak pan sapie! Czyś się pan drapał na szóste piętro?
Brutalność Verdurina miała ten skutek, że lokaje