Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/315

Ta strona została przepisana.

przypuszczam) nie mogła ich kochać dłużej niż innych rzeczy. Kiedy mówiła: „Och! gdybym miała trzysta tysięcy renty! nawet jeżeli wyrażała myśl złą ale nietrwałą, nie mogłaby jej zachować dłużej niż chęci wybrania się do Rochers, których widok ujrzała w wydaniu pani de Sévigné po babce, niż chęci odszukania przyjaciółki z golfa, podróży samolotem, spędzenia świąt Bożego Narodzenia u ciotki lub wzięcia się na nowo do malarstwa.
Wróciliśmy późno w ciemności, w której, tu i ówdzie, na skraju drogi, czerwone spodnie obok spódnicy zdradzały zakochaną parę. Powóz nasz minął porte Maillot. Miejsce gmachów paryskich zastąpił czysty, linearny, pozbawiony konsystencji rysunek gmachów paryskich, tak jakby ktoś odtwarzał obraz zniszczonego miasta. Ale na skraju tego obrazu wznosiła się z taką słodyczą blado niebieska listewka, od której obraz się odcinał, że spragnione oczy wszędzie szukały jeszcze trochę tego rozkosznego odcienia, który im odmierzono zbyt skąpo. Był księżyc, Albertyna zachwycała się nim. Nie śmiałem jej powiedzieć, że lepiejbym się nim cieszył, gdybym był sam, albo w pogoni za jakąś nieznajomą. Recytowałem wiersze lub ustępy prozą o blasku księżyca, zwracając uwagę Albertyny, jak ze srebrnego, jakim był niegdyś, stał się niebieski u Chateaubrianda, u Wiktora Hugo z Eviradnusa i z Fête chez Thérèse, aby się stać znowuż żółtym i metalicznym z Baudelairem i Leconte de Lisle’m.