Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/320

Ta strona została przepisana.

libyśmy to jedynie poto, żeby się pozbyć zgryzoty, lęku — obecnie uśmierzonych. Udało się nam przeskoczyć płócienną obręcz o której, myśleliśmy przez chwilę że jej nigdy nie zdołamy przebyć. Zażegnaliśmy burzę, sprowadziliśmy pogodę uśmiechu. Niepokojąca tajemnica nienawiści bez znanej przyczyny i może bez końca rozprószyła się. Z tą chwilą odnajdujemy się twarzą w twarz z chwilowo odsuniętym problemem szczęścia, o którem wiemy że jest niemożebne. Teraz, kiedy życie z Albertyną stało się znów możliwe, czułem, że mógłbym w niem znaleźć jedynie same nieszczęścia, skoro mnie ona nie kocha; lepiej było opuścić ją w słodyczy jej zgody, którą przedłużyłbym wspomnieniem. Tak, to był moment; trzeba się było dobrze poinformować kiedy Anna ma opuścić Paryż, wpłynąć energicznie na panią Bontemps, tak aby być całkiem pewnym, że w tej chwili Albertyna nie mogłaby się udać ani do Holandji ani do Montjouvain. Gdybyśmy lepiej umieli analizować swoje uczucia, okazałoby się, że często kobiety podobają nam się jedynie przez mężczyzn, którym musimy je wydzierać, choćbyśmy śmiertelnie cierpieli od tego, że musimy o nie walczyć; z chwilą zniknięcia przeciwwagi, urok kobiety pierzcha. Mamy tego bolesny i ostrzegawczy przykład w predylekcji mężczyzn do kobiet, które, zanim ich poznały, wiodły swobodne życie; do kobiet, dokoła których czują atmosferę niebezpieczeń-