Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/36

Ta strona została przepisana.

bel wiązał ją do ziemi. Pomogłem jej, wpół namową, wpół siłą, zerwać linię, i teraz osoba ta zdobyła tryumfalną wolność, wszechpotęgę którą zawdzięcza mnie; trzeba było może trochę wysiłku woli, ale jakaż nagroda! W ten sposób, ktoś kto mnie umie słuchać, sam jest kowalem swojego losu.
Było aż nadto oczywiste, że pan de Charlus nie umiał pokierować swoim; inna rzecz działać, a inna mówić, nawet wymownie, i myśleć, nawet inteligentnie.
— Co się mnie tyczy — ciągnął baron — żyję jak filozof, obserwujący ciekawie reakcje społeczne, które przepowiedziałem; ale nie pomagam im. Toteż zachowałem stosunki z Saintinem, który zawsze miał dla mnie ów żarliwy szacunek, jaki mi się należy. Byłem nawet u niego na obiedzie na nowem mieszkaniu, gdzie pośród największego zbytku ladzie nudzą się tyle ile bawili się dawniej, kiedy, trochę po cygańsku, zbierał w małej klitce najlepsze towarzystwo. Może go pani zaprosić, zgoda, ale zgłaszam veto wobec wszystkich innych nazwisk, które mi pani proponuje. I podziękuje mi pani za to, bo, o ile jestem ekspertem od małżeństw, jestem również ekspertem od przyjęć. Znam osoby które podciągają zebrania wzwyż, dają im rozmach, polot, i znam nazwiska, które strącają je na ziemię, na płask.
Ten ekskluzywizm pana de Charlus nie zawsze