Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/61

Ta strona została przepisana.

królowej), starała się udawać, że dla niej, królowej Neapolu, pani Verdurin jest właśnie centrum tego wieczora, atrakcją która ją sprowadziła. Wytłumaczyła się, że nie może zostać do końca, mając — mimo że nie bywała prawie nigdzie — inny wieczór; prosiła zwłaszcza, aby nikt się dla niej nie trudził, kiedy będzie odchodziła, zwalniając panią domu z powinności, których ta zresztą nie znała.
Trzeba oddać tę sprawiedliwość panu de Charlus, że, o ile zapomniał zupełnie o pani Verdurin i pozwalał o niej wręcz skandalicznie zapomnieć zaproszonym przez siebie osobom „ze swojego świata“, zrozumiał w zamian, że nie godzi się traktować produkcji muzycznej z tem samem złem wychowaniem, jakie okazali wobec gospodyni domu. Morel już wstąpił na estradę, artyści zajmowali miejsca, kiedy jeszcze słyszało się rozmowy, nawet śmiechy, powiedzenia w rodzaju: „zdaje się, że trzeba być wtajemniczonym, aby coś zrozumieć“. Natychmiast p. de Charlus, prostując się, jakgdyby wszedłszy w inne dało niż to które widziałem przed chwilą wlokące się opieszałe do pani Verdurin, przybrał wyraz proroka. Spojrzał po zgromadzeniu z powagą, która mówiła, że to nie pora na śmiechy: od tego spojrzenia poczerwieniała nagle twarz niejednej z zaproszonych dam, złapanej na gorącym uczynku, niby uczenica w klasie. Dla mnie, ta szlachetna zresztą postawa pana de Charlus miała coś komicznego; piorunował swoich go-