Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

by kochania (w Balbec zaraz z początku, potem po partjti lisa, potem owej nocy w hotelu, potem w mglistą niedzielę w Paryżu, potem po raucie u księżnej Marji, potem znów w Balbec, i wreszcie w Paryżu, gdzie moje życie było ściśle spojone z jej życiem) były jedynie wołaniem; tak samo jeżeli spoglądałem teraz nie już na moją miłość do Albertyny, ale na całe swoje życie, inne miłości również były w niem niby wątłe i nieśmiałe próby, wołania, przygotowujące tę pełniejszą miłość: Albertynę. I przestałem nadążać za muzyką, aby znów dociekać, czy Albertyna widziała w tych dniach pannę Vinteuil, tak jak się bada na nowo objaw choroby, o której rozrywka pozwoliła nam przez chwilę zapomnieć. Bo to we mnie działy się możebne uczynki Albertyny. Posiadamy duplikat wszystkich znajomych istot, ale zazwyczaj mieszczący się na horyzoncie naszej wyobraźni, naszej pamięci; jest stosunkowo zewnątrz nas, i to co zrobił albo mógł zrobić zawiera dla nas nie więcej elementów bólu, niż przedmiot ustawiony w pewnej odległości, dostarczający nam jedynie bezbolesnych wrażeń wzrokowych. To, co dotyczy owych istot, percypujemy w sposób kontemplacyjny; możemy ubolewać nad tem w odpowiednich zwrotach, które dają innym pojęcie o naszem dobrem sercu, lecz nie odczuwamy tego; ale od czasu mojej rany w Balbec, duplikat Albertyny znajdował się w mojem sercu, bardzo